Po wyborach w Polsce doszło do fundamentalnej zmiany, a władzę niemal w całości przejęło Prawo i Sprawiedliwość – partia, która od 8 lat pozostawała w opozycji. Ukraińcom PiS może się dobrze kojarzyć, a początki entuzjazmu widać było już po zwycięstwie Andrzeja Dudy w wyborach prezydenckich. Co oznacza dla Ukrainy nowy polski rząd?
Program PiS można najprościej określić jako konserwatywno-narodowy, a ideologia tej partii wyrasta zarówno z nauk Kościoła Katolickiego jak i tradycji polskich socjalistów spod znaku Polskiej Partii Socjalistycznej i Marszałka Józefa Piłsudskiego. Oznacza to, że PiS widzi zagrożenie dla Polski po obydwu stronach swoich granic, w Niemczech i w Rosji. Zagrożenie nie tyle militarne, co po prostu konkurencję w realizowaniu interesów. Z tego też powodu PiS kiedyś sięgnął po system regionalnych sojuszy, tak jak kiedyś próbował robić Józef Piłsudski.
Jeśli założyć, że PiS sięga po tradycje piłsudczykowskie w swojej polityce zagranicznej, to znaczy że Ukraina będzie grała w jego polityce niebagatelną rolę. Takie jest pierwotne i podstawowe założenie – Rosja jest wrogiem Polski. Bez Ukrainy Rosja nie może być imperium, więc musimy robić co możemy, aby Ukrainę wspierać w jej samodzielności.
Oznacza to najprościej mówiąc, że jak długo Ukraina sprzeciwia się Rosji tak długo może liczyć na Polskie wsparcie. Pytanie natomiast, co to wsparcie będzie znaczyło pozostaje otwarte.
Polityka jagiellońska odpowiedzią na zagrożenie
Imię zmarłego Lecha Kaczyńskiego jest dla członków PiS wciąż niezwykle ważne, dlatego nie należy się spodziewać podważania jego polityki, której kulminacją było zaangażowanie prezydenta w konflikt w Gruzji w 2008 roku. Tymczasem to właśnie Kaczyński starał się budować silny sojusz państw regionu, które miały sprzeciwiać się imperialnej polityce Federacji Rosyjskiej. Reprezentacja tego sojuszu pojawiła się na słynnym wiecu w Tbilisi, podczas wojny 2008 roku, gdzie prezydent Polski mówił:
„chciałbym to powiedzieć nie tylko Wam, chciałbym to powiedzieć również tym z naszej wspólnej Unii Europejskiej, że Europa Środkowa, Gruzja, że cały nasz region będzie się liczył, że jesteśmy podmiotem. I my też wiemy świetnie, że dziś Gruzja, jutro Ukraina, pojutrze Państwa Bałtyckie, a później może i czas na mój kraj, na Polskę!”
Polityka budowania sojuszu w regionie, a więc słynna „polityka jagiellońska” w tym wydaniu nie stanowi jednak marzeń o jakimkolwiek polskim imperium. Jest odpowiedzią na największą polską traumę, która zrodziła się w XVIII wieku, gdy Rzeczpospolita Obojga Narodów została zmieciona z mapy Europy za sprawą trzech regionalnych potęg. Od tamtego momentu cała myśl polska skupiona była na tym jak przetrwać w tym regionie, który okazał się nagle śmiertelnie groźny. Zarówno ówcześni konserwatyści, którzy wyewoluowali później w narodowców, jak i wszelkiej maści Polscy buntownicy szukali sposobu na odzyskanie niepodległości i utrzymanie jej. Z tego też powodu Roman Dmowski był przeciwny zajmowaniu terytoriów, na których większość stanowili Białorusini i Ukraińcy. Nie z sympatii a z kalkulacji, że spory z nimi zagrożą temu, co mamy najcenniejsze – naszej niepodległości.
Nowe sojusze
Największą zmianą, jakiej należy oczekiwać po dojściu do władz PiS są stosunki z Niemcami. O ile Platforma Obywatelska była partią raczej proniemiecką, to w przypadku Prawa i Sprawiedliwości można zaryzykować stwierdzenie, że są Niemcom zdecydowanie niechętni. Nowy minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski wspominał już, że na wschodzie Unii Europejskiej musi powstać sojusz regionalny, który będzie stanowił przeciwwagę dla Niemiec. Berlin zdaje sobie z tego sprawę, a nerwowe reakcje niemieckich mediów są dowodem na to, że nowa współpraca Polski i Niemiec może być problematyczna. Do czasu, aż nie powstanie wspomniany „regionalny sojusz” rola Polski w Unii Europejskiej może ulec zmniejszeniu, a co za tym idzie może osłabnąć nasz głos w sprawie Ukrainy, którego wielu i tak nie chce słuchać.
W takiej sytuacji logicznym jest, że Polska będzie kierowała się do swojego „starego” sojusznika jakim są Stany Zjednoczone. Widzą to już sami Amerykanie. Wall Street Journal napisał na swoich łamach, ze najważniejsze resorty w polskim rządzie obejmą „proamerykańskie jastrzębie”. To doprowadzi do podniesienia kwestii obecności wojsk amerykańskich na terytorium Polski i państw bałtyckich, czemu sprzeciwiają się Niemcy i czemu z oczywistych przyczyn sprzeciwia się Rosja. Pytaniem otwartym pozostaje, czy Rosjanie pozostawią taką manifestację siły bez odpowiedzi i jeśli rzeczywiście dojdzie do rozmieszczenia wojsk USA w naszym regionie nie spowoduje to dalszej eskalacji konfliktu.
Pamięć o krzywdach
W przypadku polskiej polityki zagranicznej zawsze pojawia się pytanie nie tylko o jej kierunek ale również o trudny kompromis między „Realpolitik”, która Polakom wychodzi bardzo różnie, a rozliczaniem krzywd, o których Polacy nie zapominają. Na pierwsze miejsce wysuwa się tutaj naturalnie kwestia katastrofy smoleńskiej, w której stracił życie prezydent Lech Kaczyński. Nowy minister obrony narodowej RP Antoni Macierewicz jest zwolennikiem tezy, że na pokładzie samolotu doszło do wybuchu i nie była to katastrofa tylko zamach. Nie wróży to dobrze jakimkolwiek stosunkom polsko-rosyjskim.
Równolegle jednak nie można zapominać, że PiS może zechcieć podnieść kwestię zbrodni wołyńskiej, na Ukrainie nazywanej „tragedią”. Lech Kaczyński i prezydent Ukrainy Wiktor Juszczenko wielokrotnie dyskutowali na temat rozliczenia się z tymi wydarzeniami, jednak ostatecznie nie udało się doprowadzić do jakiegokolwiek pojednania. Obecnie OUN i UPA to organizacje, które są na Ukrainie umieszczane na piedestale, wielu ochotników walczy na wschodzie Ukrainy z imionami ich przywódców na ustach ale równolegle kwestia zbrodni wołyńskiej nigdy jeszcze nie była tak mocno uświadomiona w Polsce. Dlatego należy się liczyć z tym, że Polacy skupią się nie tylko na budowie systemu regionalnych sojuszy czy wspieraniu Ukrainy ale również poruszą po raz kolejny kwestię zbrodni na Wołyniu. Ukraina powinna zdawać sobie z tego sprawę.