Co powiedział Władimir Putin 9 maja w Dzień Zwycięstwa? Nic zaskakującego. Obok typowych dla Rosji tematów propagandowych w jego przemówieniu nie znalazło się właściwie nic, czego obawiali się zachodni analitycy.
Na wystąpienie Władimira Putina czekali dzisiaj wszyscy. Nie z tego względu, że jego słowa mają dla nas jakąś szczególną wartość, a dlatego jak istotny jest 9 maja dla Rosji i Rosjan. Przez lata istnienia Federacji Rosyjskiej rosyjska propaganda przetworzyła święto upamiętniające koniec II wojny światowej (w wersji radzieckiej) w narodowo-patriotyczną Wielkanoc i Boże Narodzenie razem wzięte, a z radzieckich żołnierzy uczyniła świętych “przodków”. To przed ich ołtarze modły zanoszą obecnie Rosjanie i to ich pamięć jest w Rosji strzeżona bardziej niż jakakolwiek inna świętość.
Cały rosyjski narodowo-sowiecko-nacjonalistyczny kocioł najmocniej bulgocze właśnie 9 maja. Genialny ruch, jakim było stworzenie w Rosji “Nieśmiertelnego Pułku” doprowadził do tego, że absolutnie każdy Rosjanin chce mieć udział w tym święcie i każdy może mieć. Jak to bowiem często powtarza również Władimir Putin, każdy w Rosji/Związku Radzieckim “poniósł jakąś ofiarę” na ołtarzu walki z faszyzmem. Kult przodków poszedł na tyle daleko, że nawet potomkowie Rosjan “białych”, antykomunistów i dysydentów zapragnęli w końcu brać udział w tym święcie.
Równocześnie zwycięstwo aliantów nad wyczerpaną w walce na dwóch frontach III Rzeszą stało się w zasadzie “zwycięstwem narodu sowieckiego nad faszyzmem”. Zamiana (w naszym przypadku) jednego zbrodniczego reżimu na drugi w oczywisty sposób jest “wyzwoleniem Europy”. Związek Radziecki zaś, co jasno pokazuje Kreml, to po prostu Rosja. W efekcie Rosjanie, wychodząc na Plac Czerwony, mogą usłyszeć od swojego przywódcy, że ich przodkowie pokonali faszyzm/nazizm w zasadzie własnoręcznie i za to należy im się nieśmiertelna chwała. A jak komuś przyjdzie do głowy rozliczać jakiekolwiek zbrodnie sowieckie, to naturalnie jest zdrajcą ojczyzny, bo pamięć o świętych przodkach jest właśnie taka — święta.
Putin nie powiedział nic nowego
Powyższe słowa z pewnością nikogo, kto Rosją się zajmuje, nie zdziwią. I faktycznie, pomimo wykonania samobójczego dla rosyjskiej polityki zagranicznej manewru, pomimo agresji na Ukrainę i braku jakichkolwiek większych sukcesów na froncie Władimir Putin i cała machina rosyjskiej propagandy nie uznała za stosowne wyjść poza garść tych samych banałów, które od pewnego czasu powtarza.
Słuchając wystąpienia Putina, aż prosiło się o to, aby pod ręką mieć karteczkę z najbardziej wyświechtanymi frazesami. Jednakowo tymi, które w kółko są wtłaczane Rosjanom do głowy, jak i tymi, które słyszymy od momentu, gdy Rosja zaatakowała Ukrainę 24 lutego.
Tym, co w gruncie rzeczy mogło zaskoczyć, to to jak mało miejsca w bardzo krótkim wystąpieniu Putin poświęcił całej wojnie. To dobry znak, bo najwidoczniej rosyjska ulica zaczyna się coraz bardziej domagać uzasadnień, po co właściwie ich wojska weszły do Ukrainy i o co w tym wszystkim chodzi. Dlatego dostali standardowy pakiet “Zachód Be + Ukraina = Faszyzm”.
Władimir Putin bingo
Powtarzając słowa o pokoleniu zwycięzców, które przecież “broniło i wyzwalało” Putin musiał powiedzieć o przecież “nieuniknionym” ataku NATO na Rosję, do którego dążył Waszyngton i jego “młodsi kompanioni”. Z jednej strony atak naturalnie planował Blok NATO, co Rosjanie mieli doskonale widzieć. Z drugiej strony USA postawiły na “neonazistów i banderowców”, którzy mieli zaatakować Ruś/Rosję/Rosjan/Rosyjskojęzycznych/Nasze(rosyjskie) ziemie.
Rosjanie w tym roku niewiele dowiedzieli się o staraniach swoich przodków. Nie słyszeli już nic o przodkach Białorusinów, Ukraińców czy Gruzinów. Słyszeli przede wszystkim o tym, że Rosję chciano napaść i ona musiała uderzyć jako pierwsza. I była to decyzja “suwerennego i silnego państwa”.
Wspomnienie o silnym i suwerennym państwie jest pewnym novum w kremlowskim słowniku. Rosjanie usłyszeli bowiem, że od rozpadu ZSRR USA poniżają cały świat, a w szczególności swoje “satelity”, które muszą wszystko łykać.
Rosja zaś nie jest takim państwem. Rosja stawia się dominacji amerykańskiej, nie wyrzeka się “miłości do ojczyzny, wiary i tradycyjnych wartości, obyczajów przodków”. Nie wyrzeka się również “szacunku do wszystkich narodów i kultur” i tutaj dzięki Bogu, że mogłem to napisać, a nie powiedzieć, bo bym się chyba zadławił.
Z powyższego każdy bystry Rosjanin będzie mógł wyciągnąć wniosek, jak to się stało, że właściwie nikt z państw zachodnich nie chce już nimi rozmawiać, a nawet te “niezachodnie” jakoś do ściskania rosyjskich rąk się nie kwapią. Po prostu każdy, kto nie zgadza się z Rosją to “faszysta, nazista, banderowiec, pederasta i amerykańska prostytutka”.
I może dla kogoś, kto rosyjskiej propagandy nie słucha na co dzień, byłoby to coś zaskakującego, ale dla tych, którzy Rosję obecną znają, to jest wręcz zaskakująco nudno.
Znów “zachodowi” dostaje się za to, że wyrzeka się wszelkich tradycji i wartości, a Rosjanie przecież im tak wiernie hołdują. Znów wszystkie decyzje na świecie to właściwie decyzje Waszyngtonu (a Hitlerowi wydawało się, że Żydów). Wszędzie wokoło szaleje też rusofobia, więc naturalnie wszyscy chcą tych biednych Rosjan napadać, atakować i właściwie największe państwo świata znajduje się w nieustannym oblężeniu.
Nowością jest niby zebranie wszystkich rosyjskich strachów o tym, jak to Ukraina chciała ich napaść. Wiadomo oczywiście, że Ukraińcy = Banderowcy = Faszyzm, czyli już prościej nie da się przerysowywać kalki z II wojny światowej. Rosjanie mają bowiem bardzo dużo “bólów fantomowych” po upadku ZSRR i większość z nich nie potrafi odpowiedzieć na pytanie gdzie właściwie Rosja zaczyna się, a gdzie kończy. Dlatego właśnie “Rosją” i “Ojczyzną” potrafi się stać Donbas, a Rosjanami “dzieci Donbasu”.
A to, że Rosjanie byli gotowi przez ostatnie 8 lat byli gotowi tymi dziećmi kupczyć, aby za sprawą Porozumień Mińskich stworzyć sobie sensowny lewar na Ukrainę, nie robi na nikim wrażenia.
Dzień Zwycięstwa przestaje nim być
Zadziwiające jest dla mnie, jak bardzo Dzień Zwycięstwa staje się rosyjskim militarystycznym świętem i “nacieraniem się” krwią. Ze względu na swoje białoruskie sympatie siłą rzeczy patrzę w tym kontekście na Mińsk i widzę postępujący rozdźwięk pomiędzy świętowaniem Dnia Zwycięstwa w Rosji i w Białorusi.
O ile Łukaszenka w swoim wystąpieniu był w stanie sobie przypomnieć, że hitlerowcy chcieli zniszczyć “Nas, Białorusinów, Rosjan, Ukraińców (…) a wraz z nami Żydów, Cyganów, Tatarów i w ich mniemaniu innych “niedoludzi”, o tyle Putin o tym nie pamięta. Dlatego coraz mniej jest wspominania jakichkolwiek innych narodów niż rosyjskich. Zapewne dlatego, że Rosjanie nie chcą już widzieć w Ukraińcach, Białorusinach czy Gruzinach narodów. Chcą widzieć tylko swoje ziemie i mitycznych “Rosjan – Rosyjskojęzycznych”, których trzeba w końcu “odzyskać”.
Dlatego rosyjski Dzień Zwycięstwa nie jest już świętem zwycięstwa jednego bloku militarnego nad drugim blokiem militarnym. Jest rosyjską mszą krwi, w której Rosjanie muszą się rokrocznie obmywać tą przelaną posoką i łykać kolejne uzasadnienia, dlaczego wszyscy wokół są źli i chcą Rosję zniszczyć. Aż strach pomyśleć kiedy zwrócą się ku innym “ruskim ziemiom”.
Jeżeli Dzień Zwycięstwa uznać za probierz tego jak źle jest z rosyjskim narodem, to z każdym rokiem widać, że z pacjentem jest tylko gorzej.
Fot. Kremlin.ru