Alaksandr Łukaszenka osiągnął pierwszy dyplomatyczny sukces, Unia zaczęła szukać kontaktu z jego administracją dla rozwiązania kryzysu na granicy.
Tydzień zajęło Białorusi wywołanie kryzysu, w wyniku którego szef unijnej dyplomacji rozpoczął konsultacje z Uładzimirem Makiejem. Wszystko to w przeddzień posiedzenia mającego nałożyć na Białoruś kolejne sankcje za kryzys migracyjny na wschodniej granicy UE. 8 dnia napięcia na granicy Angela Merkel, zapowiedziana uprzednio przez Władimira Putina zadzwoniła do Alaksandra Łukaszenki rozmawiać o rozwiązaniu kryzysu humanitarnego.
Czytaj również: Merkel rozmawiała z Łukaszenką 50 minut
Samo to stanowi wystarczająca podstawę do gratulacji dla białoruskiego prezydenta. W końcu rozmowy na takim szczeblu to oczywisty znak, że jest on tym prezydentem, a Unia Europejska po prostu przez ostatni rok miała problem z zaakceptowaniem tego faktu. To z nim należy rozmawiać, aby sytuacja na granicy z Białorusią mogła zostać rozwiązana. Co prawda najpierw dobrze jest jeszcze zadzwonić do Moskwy, aby Rosja się przesadnie nie zdenerwowała.
Obecnie za sprawą kryzysu migracyjnego wszystko wraca na swoje miejsce, a to z pewnością tylko pierwszy z licznych sukcesów, które białoruskiemu prezydentowi uda się odnieść. Gratulacje są na miejscu. Chyba tylko szczególni pesymiści zakładali, że cała sprawa potoczy się tak szybko.
Cios w białoruską opozycję
Gdzieś w tym wszystkim przykro jest patrzeć na przedstawicieli białoruskiej opozycji, którzy muszą przełknąć gorzką prawdę o stosunku Zachodu do nich samych. Poza samym polskim rządem, z którym Niemcy nie spieszą się do rozmów, to właśnie Białorusini są cichymi przegranymi decyzji już teraz podjętych przez Josepa Borrella i Angelę Merkel.
Przede wszystkim w tygodniu, w którym zaczął się kryzys na granicy polsko – białoruskiej Swiatłana Cichanouska wizytowała Berlin. W Bundestagu nagrodziła ją burza oklasków ze strony deputowanych. Sama Cichanouska w kontekście kryzysu migracyjnego od razu mówiła w tym samym tonie co rządy w Warszawie czy Wilnie, nazywając sytuację atakiem hybrydowym. W dniu, w którym Josep Borrell zdecydował się na telefon do Mińska sama Cichanouska pisała na Twitterze, że Unia Europejska nie będzie rozmawiała z białoruskim reżimem. Niedługo potem musiała wydać oświadczenie w sprawie telefonu Borrella, w którym usiłowała przekonać swoich zwolenników, że ten telefon jest jedynie sygnałem, że reżim utracił kontrolę nad kryzysem. Komentarza w sprawie rozmowy Merkel z Łukaszenką biuro prasowe Cichanouskiej jeszcze nie wydało.
Być może sam fakt wizerunkowej porażki Cichanouskiej nie byłby jeszcze tak bolesny, gdyby nie fakt, że w tym samym dniu, gdy Josep Borrell podnosił słuchawkę, by zadzwonić do Uładzimira Makieja. białoruska diaspora upamiętniała rocznicę śmierci Ramana Bandarenki. O ile dalekim należy być od stwierdzenia, że wszystko to zostało zawczasu zaplanowane przez Mińsk, to w tym wypadku ta koincydencja szczególnie boli.
Pierwsze od miesięcy punkty dla Mińska
Obecnie w trójstronnej rozgrywce z Aleksandrem Łukaszenką prowadzi on jednym punktem nad Warszawą i białoruską opozycją. A może nawet dwoma punktami. Po pierwsze, udało mu się skłonić Unię Europejską do kontaktu z jego administracją, odbudowując kanał komunikacyjny zniszczony po wyborach prezydenckich 2020 roku.
Drugim sukcesem, o którego skali będzie można mówić, gdy strona polska i litewska zaczną komentować rozmowę kanclerz z Mińskiem, będzie poważne naruszenie solidarności europejskiej, które stanie się wodą na młyn dla wszystkich eurosceptyków i krytyków Unii. Okazało się bowiem, że w sprawach naszego regionu Niemcy wolą zadzwonić na Kreml niż do Warszawy czy do Wilna. W tej sytuacji jasny komunikat ze strony polskiego MSZ czy KPRM mówiący o koordynacji z Berlinem telefonu do Mińska mógłby rozwiać nieco negatywne wrażenie po działaniach byłej kanclerz. Jednak na ten moment go brakuje.
Warszawa zbiera niestety gorzki plon swoich licznych konfliktów z Europą, które poskutkowały faktem, że Berlin nie poczuł się w obowiązku, by z Warszawą cokolwiek ustalać. A jeżeli poczuł, to nie na takim szczeblu, by Premier, Prezydent, czy chociaż MSZ mógł się czymkolwiek pochwalić. Zresztą brak jest informacji o rozmowie Berlina z jakimkolwiek innym, zainteresowanym państwem — Litwą, Łotwą, czy wreszcie Ukrainą.
Białoruska opozycja z kolei ma znacznie gorzej. Fakt, że nikt z nimi nie rozmawia, nie zaskakuje. Ale smuci to, że wszystkie zapewnienia o solidarności z opozycją, a wręcz szerzej, z narodem obracają się wniwecz, gdy ktoś znalazł kolejny sposób, aby strącić metaforyczną dachówkę ze starej, wyniszczonej Festung Europa.
Co będzie dalej?
Oczywiście kryzys się jeszcze nie skończył, a Amerykanie uważają wręcz, że stanowi jedynie zasłonę dymną dla zaostrzenia konfliktu na wschodzie Ukrainy. Wciąż na stole są kolejne sankcje, które Unia planuje na Białoruś nałożyć. Jednak po tym, gdy w tydzień udało się wywołać panikę w co najmniej kilku europejskich stolicach na miejscu Alaksandra Łukaszenki byłbym spokojny. Niezależnie od tego, czy całość tego planu powstała w Mińsku, czy w Moskwie.
Trudno wyżywać się na Unii Europejskiej, gdy kryzys migracyjny uderza w wiele z jej wartości. Można zrozumieć Josepa Borrella, który podjął decyzję o zerwaniu embargo na kontakty z Białorusią z troski o los ludzi uwięzionych na granicy. Można zrozumieć kanclerz Merkel, która musi liczyć się z niemiecką opinią publiczną, a jej kraj jest domem dla licznych migrantów z Syrii i Iraku, w tym dla Kurdów.
Niemniej biorąc pod uwagę fakt, że ten sam Borrell mówił jeszcze przed chwilą o ataku hybrydowym na Unię Europejską, aż prosi się o to, aby dokonywać militarnych porównań. A brutalna prawda jest taka, że pod wpływem presji migracyjnej, o której wszyscy wiedzieliśmy od miesięcy, Europa oddała pierwsze ważne zwycięstwo Łukaszence w tydzień. Skuteczność działań naprawdę godna uznania. Zobaczymy, co czeka nas w kolejnych tygodniach.
Fot. President.gov.by
1 comment