Marsz Godności planowany na 5 lipca miał być kulminacją cyklu imprez nawiązujących do czerwcowego Miesiąca Dumy, obchodzonego na całym świecie przez środowisko LGBT. Jednak wydarzenia w stolicy Gruzji z ostatniego tygodnia przybrały tragiczny obrót.
Jeszcze przed rozpoczęciem Pride Week wiele wskazywało na to, że główna impreza może nie dojść do skutku, a wręcz spotęguje polaryzację gruzińskiego społeczeństwa na tle ideologicznym.
15 czerwca przywódca skrajnie konserwatywnej partii ERI (,,Jedność, Istota, Nadzieja”) Lewan Wasadze postawił rządowi ultimatum, domagając się odwołania Tbilisi Pride w ciągu 10 dni. On sam nie mógł uczestniczyć w kontrdemonstracjach ze względu na zły stan zdrowia i pobyt w Stambule.
28 czerwca prawie 30 posłów Parlamentu Europejskiego skrytykowało przewodniczącego partii rządzącej Gruzińskie Marzenie Irakli Kobachidzego za sugestię zawieszenia marszu i wyraziło poparcie dla miejscowej społeczności LGBT. W odpowiedzi Patriarchat Gruzińskiego Kościoła Prawosławnego zwrócił się do europosłów i ambasadorów zachodnich państw z prośbą o powstrzymanie się od wspierania i promowania Tbilisi Pride.
,,Konieczne jest, aby nasze społeczeństwo zrozumiało, że europejska demokracja nie oznacza porzucenia stylu życia, poglądów i uczuć religijnych przeważającej większości ludności Gruzji” – argumentowało duchowieństwo.
Mimo niepokojących sygnałów i gróźb ultrakonserwatystów, 2 lipca tygodniowy cykl imprez rozpoczął się pokazem filmu dokumentalnego ,,March for Dignity” w klubie Khidi w Tbilisi. Wydarzenie z udziałem 200 osób, w tym ambasadorów Wielkiej Brytanii, Niemiec i Holandii, było zabezpieczone przez służby policyjne, dzięki czemu przedstawiciele skrajnie prawicowych środowisk nie zdołali wedrzeć się do klubu. Niektórzy goście zostali obrzuceni butelkami i kamieniami, ale nikt nie odniósł poważniejszych obrażeń.
5 lipca miał ruszyć Marsz Godności wzdłuż głównej alei Rustawelego. Była to druga próba organizacji takiego parady po tym, jak w czerwcu 2019 policja odmówiła ochrony uczestników, a dodatkowo istniało ryzyko starć z przeciwnikami wydarzenia. Jednak już rano tego dnia nacjonaliści włamali się i zdemolowali biuro Tbilisi Pride oraz zerwali tęczową flagę z balkonu siedziby.
W samym centrum Tbilisi napastnicy ścigali organizatorów imprezy, zmuszając ich do wielokrotnej zmiany lokalizacji w obawie o własne bezpieczeństwo, pobili przedstawicieli mediów lokalnych i zagranicznych oraz zniszczyli namioty należące do prozachodnich partii opozycyjnych. Chociaż Gruziński Kościół Prawosławny nieustannie wzywał wiernych do wstrzymania się od agresji, to liczne nagrania z miejsca starć nie pozostawiają wszelkich wątpliwości, że duchowni stanowili znaczny odsetek kontrdemonstrantów.
Po tym incydencie premier Gruzji Irakli Garibaszwili oświadczył, że Tbilisi Pride nie powinno mieć miejsca ze względu na ryzyko wybuchu ,,cywilnego konfliktu”. Szef rządu uchylił się również od odpowiedzialności za podżeganie do przemocy, twierdząc, że za organizacją Pride Week stoją ,,odwetowe” i ,,radykalne” grupy powiązane z byłym prezydentem kraju, Michaiłem Saakaszwilim. Zdaniem wielu działaczy LGBT, to właśnie tego typu oskarżenia doprowadziły do takiej sytuacji.
Ostatecznie około godziny 15 zarząd Tbilisi Pride podjął decyzję o całkowitym odwołaniu zaplanowanego marszu, argumentując niedostateczną gwarancją bezpieczeństwa ze strony władz mimo wcześniejszych konsultacji.
W reakcji na tę wiadomość, ambasady 17 państw oraz delegacje UE i ONZ wystosowały wspólne oświadczenie potępiające brutalne ataki i wezwały gruziński rząd do ,,działań na rzecz ochrony osób korzystających z konstytucyjnego prawa do wolności wypowiedzi i zgromadzeń” oraz ,,ochrony dziennikarzy korzystających z wolności prasy”.
Ministerstwo Spraw Wewnętrznych Gruzji podało, że ofiarą ataków padło w sumie 55 osób, w tym 53 dziennikarzy gruzińskich i zagranicznych. Szczególnie głośnym echem odbiła się informacja o polskim blogerze Jacku Kolankiewiczu, który z powodu kolczyka w uchu i długich włosów został wzięty za uczestnika parady i poraniony nożem.
6 lipca, siedem tysięcy osób zgromadziło się pod budynkiem parlamentu w proteście przeciwko brutalnego stłumieniu Marszu Godności i w solidarności z aktywistami. W mediach społecznościowych pojawiły się nagrania, w których demonstranci odśpiewują narodowy hymn, trzymając flagi gruzińskie, unijne i tęczowe.
W międzyczasie pod parlamentem zebrały się radykalne ugrupowania nacjonalistyczne i duchowni, którzy zdołali spłoszyć pokojowych demonstrantów, po czym koło północy drugi dzień z rzędu zdołali zdjąć i podpalić flagę Unii Europejskiej.
Natomiast 11 lipca świat obiegła informacja o śmierci jednego z ofiar poniedziałkowej nagonki, kamerzysty niezależnej stacji TV Pirveli Lekso Laszkarawy. Jak poinformowali jego współpracownicy, 36-letni mężczyzna został znaleziony martwy w swoim mieszkaniu w Tbilisi. Jako przypuszczalną przyczynę zgonu gruzińskie MSW podało przedawkowanie narkotyków, ale wielu internautów zarzuca resortowi sfabrykowanie dowodów w celu przedstawienia Laszkarawy jako narkomana, a tym samym zbagatelizowania obrażeń, jakie odniósł 6 dni wcześniej.
Wiadomość o śmierci operatora wywołała jeszcze większe oburzenie wśród progresywnych obywateli. 12 lipca dziennikarze, działacze obywatelscy, opozycyjni politycy i celebryci zebrali się przed gmachem parlamentu, domagając się dymisji Garibaszwilego. Głównym stawianym zarzutem jest wysłanie niewystarczającej liczby funkcjonariuszy do powstrzymania agresorów i braku reakcji tych znajdujących się w centrum wydarzeń. Protesty odbyły się również w innych miastach – w Batumi, Kutaisi czy Gori.
Źródło: JAM News, Civil.ge, OC Media, Agenda.ge, Thomson Reuters Foundation News, New Europe, RFE/RL, US Embassy
Zdjęcie: Twitter/@JAMnewsCaucasus